Produkt stworzony bez użycia
Artificial Intelligence..
Attention – 18+
Трабл Shooter, або Характерник../ Майк Форестер
Bardzo cyniczny blog-powieść – fantasmagoria. Wyłącznie 18+.
Wszystko na świecie – cykliczne. Was nie oszukano..
O autorze:
Zdecydował pozostać incognito..
Autor o sobie:
Full Moon to nasze Słońce..
O książce:
Jest tak otwarta, jak to tylko możliwe. Powieść non-fiction, w której tylko protagonisty będą mogli zidentyfikować siebie.
Więc, oznacza to, że przed tobą nowa ukraińska powieść blogowa.
Mądrzy nie potrzebują pism,
rodzą się mądre.
I za każdym razem na nowo..
Life is about the people you meet..
CHAPTER ONE..
INTRO..
Mów, żebym mógł cię zobaczyć..
Niedoskonała w formie własności, młoda wiedźma Julia Dawaipoberemos już drugą godzinę bez przerwy kręciła dyname na zaporze Kozlovskiego jeziora.
Dzień spokojnie i niespiesznie przechodził w przeszłość. Trzy martwe smukłe świerki, stojące przed wejściem do pawilonu restauracyjnego, zaczęło już spowijać pierwszym zmierzchem. Korzenie świerków dawno temu było zalano kwasem, ale z jakiegoś powodu nikt nie spieszył się z ich cięciem.
Mgła powoli skradała się nad wodę, a smutek na stan psychiczny wiedźmy. Sucza chińska dynama widać też była niedoskonała – bo jak Julia nie kręciła, a żarówki nie świeciły. Ani w pomarańczowej lampie podłogowej, podłączonej do urządzenia, ani w kontrolce na konsoli zarządzania.
– Całe pierdolenie z tą autonomią – nic się nie udaje – pomyślała Julia i otarła czoło.
Jezioro parowało. Biały rasowy pomorzanin siedział za wiedźmą na osikowej kłodzie i z pogardą patrzył na niedoskonały ze wszystkich stron świat chińskich generatorów. Julia rozejrzała się bezradnie i usiadła obok tego psa. Pies oczywiście był rasa-klasa, więc siedział obojętnie.
Na martwym świerku z radością w glosie wrzesknęła sroka. Za chwilę z mgły wyłonił się duży rudy lis. Zbliżył się do wody, spojrzał na wiedźmę z dezaprobatą i ponownie rozpłynął się we mgle.
Zaczął mżyć ciepły, nie jesienny deszcz. To było 25 października 2022 roku.
– Ale to wszystko jest szalone, ale mam tego dość, ale ja to pierdole – burknęła nie wiadomo komu Julia i wstała na równe nogi..
***
Po zejściu ze wzgórza dotarł do krawędzi szerokiego tektonicznego zagłębienia. Stał na skraju zbocza i patrzył na las z tamtej strony.
Był środek kwietnia. Nadchodził ciepły suchy wieczór. Dookoła panowała absolutna cisza – słychać było szelest piasku, spadającego spod butów w dół zbocza. Las po drugiej stronie zagłębienia wyglądał jak cienki pas granatowy.
– Pięć kilometrów – oszacował na oko odległość do lasu.
Cała nizina między nim a lasem była wypełniona niezwykłym odcieniem mgły. Mgła o bogatej barwie cyklamenu układała się jedna wielka plama na drugą i wisiała w powietrzu od kraju do kraju bez najmniejszego ruchu. Słońce, które właśnie zachodziło, nadawało formom mgły ten trochę patetyczny, trochę spokojny i obojętny wygląd.
Około dwustu metrów od kraju zbocza mgła była przecięta koronami kilku drzew. Z usztywnionego cyklamenu sterczały czarno-fioletowe, jakby spalone gałęzie. Oni też byli nieruchomi. Jak wszystko dookoła..
– To nie jest tego warte – usłyszał ukradkowy, wyrazisty szept zza pleców.
Nie obracając głowy, mechanicznie zasłaniając dłonią światło zapalniczki, zapalił papierosa. Zaciągnął się, patrząc na wypolerowane Moreschi. Mgła już podeszła do nich. Zbadał zbocze. Kilka dużych, powalonych przez wiatr jesionów leżało najeżonych korzeniami, wyrwanymi z ziemi. Leżeli z opuszczonymi koronami. Same korony nie były widoczne – były gdzieś poniżej, pod plamami mgły.
Piasek na zbocze opadał nierównomiernie, a miejscami po prostu odpadał dużymi blokami, pozostawiając po sobie wysokie i jakby ścięte równe ściany, które już zaczynały zarastać łatwowierną trawą.
Znów skierował wzrok na odległy las. Trochę na prawo od niego, prawie pośrodku niziny, przez mgłę widać było nagie, zwęglone ściany jakiejś budowli. Nad murami nie było dachu.
– Ciekawe, co to jest – pomyślał – kolejna kultowa budowla? Na jakiego psa jest ich tu tak dużo?
Gdzieś z boku budowli o czymś swoim okropnym ponuro zakrzyczał niewidoczny stąd jakiś wielki ptak. Za chwile jeszcze raz.
– A do Miasta jest jeszcze pięćset kilometrów, nie mniej... – powiedział do siebie ściszonym głosem. Skończył palić i zaczął schodzić w dół.
Schodząc ze zbocza – niemal od razu natknął się na szeroką ścieżkę. Zaczynała się od samego zbocza i ciągnęła się gdzieś pomiędzy niskimi młodymi drzewami. Z góry, przez mgłę, oni były niewidoczne, ale tu na dole było ich całkiem sporo. Mgła nie dotarła do samej ziemi – wisiała na wysokości około półtora człowieka. Mgła tutaj była równie nieruchoma i gęsta, ale jej kolor zmienił się w chłodną ultramarynę.
Piasek na ścieżce również miał głęboki odcień ultramaryny. A sama ścieżka, choć porośnięta trawą, miała ślady używania od czasu do czasu. Na piasku nie było niczyich śladów, ale wokół na poboczu – to z jednej strony, to z drugiej były rozrzucone butelki od wódki i jakiegoś sztucznego gazowanego paskudztwa.
– Oto schodzić przez godzinę, żeby się upić, a wtedy z powrotem? – powiedział cicho i poszedł ścieżką, obserwując wzrokiem krzewy i inną zieleń, otaczającą ścieżkę.
Gdzieś po kilometrze po obu stronach zaczęły pojawiać się prymitywne ogrodzenia z wbijanymi kołkami i drutami różnego kalibru. Za nimi rosły krzaki malin, a dalej ciernie i głóg. Wszystko inne było porośnięte gęstą wysoką pokrzywą. Gdzieś po kolejnym kilometrze mgła powoli rozpłynęła się w astralu i pojawił się księżyc. Teraz było widać dalej i szerzej.
Skutki dużego pożaru leśnego były wyraźnie widoczne wokół. Tylko niskie młode drzewa i krzaki po obu stronach ścieżki miały liście. Było tylko kilka wysokich czarnych drzew. Martwe drzewa od czasu do czasu głośno skrzypiały i to były prawie jedyne dźwięki w okolicy.
Za rogiem pojawiła się ściana dość wysokiej budowli – ścieżka prowadziła do wejścia do spalonej i zniszczonej synagogi. Nad łukowatym otworem w ścianie, gdzie kiedyś prawdopodobnie znajdowały się drzwi, ktoś narysował trzy szóstki, po lewej stronie czerwony odwrócony pentagram, a po prawej wyprostowany fallus w kolorze czarnym.
– Och, ta to cały kabalistyczno-pluralistyczny klub gejowski – uśmiechnął się, dalej skanując wzrokiem okoliczne krzaki. Wzdłuż obwodu od ścian budowli wszystko było zarośnięte ciernistymi krzakami i czymś jeszcze, co wyglądało jak szalej czarny jadowity. Pod samymi murami leżały kawałki kamieni. Dalszej drogi nie było.
– Może w środku jest przejście – pomyślał i podszedł do otworu. W pobliżu samotnego czarnego drzewa poczuł, że nie jest sam i podniósł wzrok. Na suchej gałęzi, błyszcząc antracytem skrzydeł, siedziała fioletowo-czarna wrona, trzymając w dziobie orzech włoski.
– Uważaj, żeby się nie zakrztusić, mała.. Skąd ty to masz..?
Wrona przechyliła głowę na bok, nie spuszczając z niego wzroku. Mrugnął do niej i odwrócił się w stronę wejścia. Usłyszał za sobą dźwięczny trzask. Metr od niego orzech pękł na ostrym kamieniu, a pobliżu na ścieżce siedziała wrona, szeroko rozpościerając skrzydła.
– Rozbiłaś z pierwszego razu? Doskonale. Czy będziesz bronić swoje bogactwo? Nie jestem głodny – bon appétit..
Po zrobieniu kilku kroków zatrzymał się nagle. Ktoś za ścianą, próbując iść z nim krok w krok, zrobił na jeden krok więcej.. Uśmiechnął się i wszedł do środka. Tuż za otworem zaczynało się kilka stopni, a za nimi, mniej niż metr niżej, znajdowała się duża kwadratowa sala z wysokimi ścianami.
– Gdzieś – dwadzieścia na dwadzieścia.. To już drugie, gdzie zamiast sufitu widać niebo. Ciekawe, co to dla nich znaczy? A co robią, gdy na przykład pada deszcz?
Światło księżyca odbijało się w dużym lustrze w czarnej drewnianej ramie. Lustro wisiało na ścianie na prawo od wejścia. Jego rama była wykonana z bejcowanego dębu, a samo lustro miało kilka metrów wysokości. Odbity promień oświetlał bite kamienie i różne śmieci na podłodze. Pośrodku, na metrowym heksaedrze, wykutym w kamieniu, leżała stara zardzewiała lampa naftowa, a obok niej lśniące zielone pudełko, owinięte kolorową prezentową wstążką, z napisem na pudełku – M&M..
– Aya-aya, chłopaki – właśnie znaleźliście idiotę – powiedział na głos i zarechotał się. Przez dobrą minutę odgłosy śmiechu odbijały się od ścian i rozchodziły po pokoju, stając się coraz głośniejsze. A potem, równie nagle, przestali.
Innego wyjścia z budowli nie było. Można było się wracać, ale na bocznej ścianie pod lustrem zobaczył jakiś napis. Było szkoda butów, ale jednak zeskoczył na mały kamyk. Dalej skacząc z kamienia na kamień, zbliżył się do ściany. Na czarnej sadzy białą kredą ktoś napisał równo wywiedzionymi kaligraficznie literami:
вороны взлетают черными кострами,
воздухом горелым заполняют души
– Wow – czy to właśnie Inessa tu była? Ciekawe czy sama czy z Vitkiem… Po drodze z Nevengrii? I co, lub kto nie dał jej dokończyć?…
Wziął kawałek kredy, który z jakiegoś powodu był gorący i napisał parzystymi drukowanymi literami:
Чорним феєрверком ворони присіли,
Оточили фреймом чорно-синіх крил.
Розкажіть понтові, що і де згоріло,
Що нового в світі і навіщо..
Potem zatrzymał rękę i powiedział do siebie:
– A po co ja to piszę? I w ogóle – co ja tu robię? Trzeba ruszyć, bo ktoś to zobaczy i powie – jakiś szalony spaceryt tu nocą, do cholery.
Wrona siedziała w tym samym miejscu.
– Dlaczego na mnie patrzysz? Gdzie dalej? Szlak kończy się tutaj.
Wrona nie uciekła i on przykucnął naprzeciw niej, składając ręce na kolanach:
– Co robisz sama w tym okropnym miejscu? Bawi cię to, co tu się dzieje? Czy jesteś przekonana, że jesteś przekonana, że to jedyna słuszna opcja dla ciebie?
Wrona spojrzała na niego w milczeniu. Wyjął z wewnętrznej kieszeni kawałek topionego sera, rozdarł opakowanie – będziesz?…
Wrona zerknęła na kogoś za nim, potem na ser i z powrotem na niego.
Nie zmieniając pozycji, odgryzł połowę i podał jej drugi. Ona ostrożnie wzięła ser z jego ręki, zatrzepotała skrzydłami i skręciła za przeciwległy róg budowli.
Wstał, zapalił papierosa, spojrzał na ciemne wejście, pokazał uniesionym środkowym palcem i stąpając po płaskich kamieniach, podążył za wroną. Odsuwając gałązkę głogu, ujrzał niepozorną wąską ścieżkę biegnącą wzdłuż muru.
CHAPTER TWO
МІLENA..
Po tej stronie zagłębienia piasek na urwisku był kwarcowo biały, a samo zbocze bardziej pochyłe. Wspiąwszy się na skraj zagłębienia, rozejrzał się. Mgła zniknęła, a wesołe poranne słońce zalało równinę. Ze środka budowli nocnej wznosiła się wysoko w niebo prosta kolumna szarozielonego dymu, a po drugiej stronie zagłębienia pogórze dymiły błękitną mgłą.
– Pewnie ślicznie wyglądam z dołu – samotna postać na szczycie oślepiająco białej góry, a potem już tylko niebo – pomyślał z uśmiechem – cały tobie The Man on the Silver Mountain..
Było ciepło. Zdjął skórzaną motocyklową kurtkę – nie chciał jej nosić w rękach, więc po prostu narzucił na ramiona. Z rękami w kieszeniach dżinsów, przeciągnął się i zaczął rozglądać się, gdzie dalej iść. Do lasu było jeszcze siedemset metrów.
– Zanim dotrę do tych najdalszych dębów, rosa zje oczy wszystkim, komu trzeba, i wyschnie. Tam i zasnę – pomyślał, jeszcze raz patrząc w dół.
Po lewej stronie, od strony dwóch samotnych brzóz, słychać było szum, jakby od silnego podmuchu wiatru. Odwrócił głowę – wierzchołki drzew nie poruszyły się. Zgrabna sroka usiadła na gałęzi i spojrzała na niego z ciekawością. Nagle z prawej strony, łamiąc z trzaskiem krzaki leszczyny, rosnące na samym skraju przepaści, wyskoczył wielki szary łoś. Przeleciał obok – zabawnie, jak koń, rzucając tylnymi kopytami na bok.
Rozejrzał się w trakcie i rzucił się jak strzała w stronę lasu ze zdziwionymi i wywróconymi oczami. Pył za kopytami powoli opadał, pozostawiając w powietrzu półprzezroczysty owal. Przez nie pole wydawało się niewyraźne, a las rozmazany. Potem owal zaczął się zbliżać. Następnie owinął go elastycznym kocykiem i zaczął uporczywie popychać do krzaków na skraju urwiska. Zaparł się nogami, jakby walczył z silnym wiatrem. Jego bomber został zdarty i spadł na ziemię. Wyjął z kieszeni dżinsów i odrzucając rękę na bok, kliknął składaną nożem-brzytwą:
– Wiedźmo, jesteś zwariowana!!? Spójrz na monitor – twój borzometr wychodzi poza skalę.
W powietrzu zaszeleściło jak jesienne liście na asfalcie. Potem aksamitnym, cynicznym tonem rozległ się kobiecy głos:
– A to co się wtedy stanie?
Trochę ciszej, ale równie uporczywie – półprzezroczysta zasłona nadal popychała go do skraju.
– Naciśnij hamulec i podnieś łyżkę. Ten traktor tak nie jeździ.
Kontur zatrzymał się i nieco cofnął.
– A może wypakowałeś nie to co potrzebnie?
– Pokaż się, to ja wypakuje to, czego potrzebujesz.
– Czy mi się spodoba?
– Oczywiście.
– Tutaj są kresy wolne od miłości, człowieku..
– I ja nie jestem dzisiaj L’amour Éros’em .
– A jednak – wkroczyłeś na mój teren. I tutaj ja decyduję – co jest prawdą, a co nie.
Niewidzialny głos roześmiał się, a przezroczysta ściana cofnęła się jeszcze trochę. Podniósł kurtkę i zarzucił ją na ramiona. Patrząc “na głos”:
– Może jasna panna natomiast się zaeksponuje?
– Zobaczymy się nocą, mój kote słodki..
I znowu szelest, jak liście na asfalcie.
– Podciągnij sukienkę, bo włóczysz je po ziemi.
– Ha.ha.Ha.
Popychający go owal, skręcił się w trójwymiarowy gruby kontur, następnie skręcił w ciągliwą, zielonkawą ósemkę, a potem wyleciał dużymi, jasnozielonymi literami – “dobrze… jeśli tak, to – welcome, człowieku”. Po sekundzie, wszystko rozpłynęło się w powietrzu. Las znów stał się widoczny, a gdzieś bardzo wysoko skowronek, włączając dźwięk, rozpoczął swoją pionową spiralę.
Zerknąwszy jeszcze raz na dolinę, poszedł w stronę dwóch starych dębów na skraju lasu.
Nocne niebo w lesie i nocne niebo w mieście to nie to samo. To nie trzeba tłumaczyć, wszystko jest proste – wybierz się nocą na leśną polanę, zgaś światła w aucie i rozejrzyj się.
Było zupełnie ciemno, więc szedł sobie, orientując na Milky Way i prawie nie patrząc pod nogi. Był to dobry starodrzew dębowy, a niespodzianki w nim nie zdarzają się często. W takim lesie wszystko jest równe, a on po prostu żyje swoim życiem. A żeby nie czepiał się ze swoim “around & around” leśny Błud, wybieraj od czasu do czasu jakiś punkt orientacyjny i idź sobie do swojej przyjemności.
Co to jest Błud? Mieszka w lesie taki facet. Pseudo – Tenktórynabagnachżyje.
Chociaż naprawdę nie często, ale czasami się zdarzają.
Znalazłszy dość łatwo wydeptaną przez łosie ścieżkę, podążył nią. Gdzieś z przodu usłyszał cichy śmiech. Zszedł ze ścieżki w cień młodego, niskiego dębu. Ścieżką w jego kierunku szły trzy młode kobiety. Szły i rozmawiały o różnych pieniądzach. Podchodząc do miejsca, w którym stał, dwóje poszły dalej, a trzecia zatrzymała się. Wciągnęła powietrze przez nozdrza i nie odwracając głowy szepnęła:
– Dobry wieczór, panie Wszystkowielepiejniżinni.
– Cześć mała. Jak się masz?
Zwróciła do niego głowę i włączyła zielone iskry w błyszczących czarnych źrenicach.
– Słyszałam o tobie. Ale widzę cię pierwszy raz.
– Ta co ty mówisz..)) A oto twoje – „nie warto” – to było z zamkniętymi oczami?
– A ty naprawdę wiesz wszystko. Czy tak dojdziemy do Jeziora Kozłowskiego?
– To jest ścieżka łosia. Gdzieś że on pije wodę – to może na Kozłowskim.
– Nie chcesz pójść z nami?
– A porządni chłopaki chodzą nad kozielski jeziora?
– Czyli nie znajdziemy tam porządnych dżentelmenów?
– To zależy, kim jest dla ciebie porządny dżentelmen.
– No, na przykład ktoś taki jak ty… Jednak twoje buty są za tanie jak na porządnego dżentelmena…
– Cóż, obok ciebie – w twoich drogich, zrobionych na drutach, dżinsach z trykotażu, to ja w swoich tanich butach naprawdę wyglądałbym jak ten który na bagnach żyje.
– O dzianinowych dżinsach to zabawne. Nie słyszałam niczego takiego wcześniej. Rozśmieszyłeś mnie.
– Bardzo się starałem dla ciebie.
– Nu to nie chcesz z nami, to zielonego ciebie wiatru. Do zobaczenia.
– Obiecujesz?
– Gwarantuję, że się spotkamy. Nie wiem, gdzie i jak się skończy to spotkanie.
– Znajdziesz porządnego faceta i zapomnisz o tej obietnice.
– Jak mi się tam nie spodoba, to zrobię zakładkę na parę szczęściarzów, którzy pójdą na dno…
– Nie dobra jesteś.
– Za to nogi mam piękne. Szkoda, że nie widzisz ich przez dżinsy z trykotażu ..
– Łatwo to poprawić.
– Dziewczyny już daleko. Innym razem.
– Diamentowy sabat?
– I o tym wiesz?
– Jak i o tym, że nie minie wiele czasu i zmienicie się z masonerii czarownic na sektę wędrowców ortodoksalnych.
– Jak takie może być?
– Znajdzie was jakiś ksiądz komunistyczny, sprawi, że uwierzycie w jego „wiarę” i oddacie mu wszystkie nawiedźmaczone pieniądze.
– Czy to taki peysaty z moskwy?
– Właśnie taki.
– Taki tłusty z poświadczeniem kgb w marynarce?
– Dokładnie.
– To nierealne. Wolna jestem.
– Cieszę się tym.
– I ja się cieszę. Powodzenia cię na Wielkiej Drodze.
– I tobie, mała. Chodź ostrożnie i spójrz pod nogi – nie zapominaj, że muszę je zobaczyć.
Czarownica zmieniła kolor z zielonego na pomarańczowy w swoich źrenicach i wyciągnęła rękę. Tak – jakby chciała go dotknąć. Ktoś jej w tym przeszkodził – jej dłoń natknęła się na coś niewidzialne. Uśmiechnęła się, szepnęła w aksamicie: a jednak – nie warte.. Odwróciła się i ruszyła ścieżką, kołysząc się pożądliwie na smukłych nogach.
Nocny ogień zauważył jeszcze z daleka, a obok niego dwie kłody i samotną postać na jednej z nich.
Ognisko tliło się od dębowych węgli, pokrytych warstwą srebrnego popiołu. Czarownica siedziała na kłodzie. Na niej był płaszcz domino w kolorze głębokiego granatu z kapturem, opuszczonym na twarz. Stał naprzeciwko, szeroko rozstawiając nogi. Podniosła głowę – zamiast twarzy pusty, ciemny owal.
– Życie złodziejam – gliniarzów na sękatu patyku..– powiedziała z ironią w głosie i uniosła prawą rękę, zgiętą w łokciu.
– Sól w oczy, kamień na klatkę piersiową – odpowiedział, nie odrywając wzroku od miejsca, w którym powinni byli znajdować się jej oczy.
– Nie spiesz się ze słowami, znasz ich moc.
– Nie mają na ciebie wpływu, za mąż nie wychodzisz, białego welonu nosić nie będziesz.
– Nie trzeba tu szeroko rozstawiać nogi – nie jestem Mileną i nie jesteśmy w twoim gabinecie – tym razem jej głos stracił swój aksamitny ton. Znów opuściła głowę.
Usiadł obok niej na kłodzie. Siedział jak dziki cygan na koniu – odchylony do tyłu. Teraz była przed nim z profilu. Czuł jej zapach, mix czegoś dzikiego, ale świeżego i nieskażonego. Coś niezwykłego i znajomego jednocześnie..
– Czy napije się, panna Sofia, ze mną kawę? – powiedział opierając się plecami o grubą gałąź.
– Skąd podróżujesz, Habibi? – nadal siedząc bokiem do niego.
– Myślę, że wiesz skąd.
– Ale skąd mam wiedzieć, gdzie idą ludzie, którzy rzucają się z nożem na powietrze?
– Nie udawaj, że nie wiesz, co to za nóż.
– Wygląda na to, że byłeś tam.. A gdzie dalej, jeśli to nie tajemnica, Wasza Wysokość?
– Do Miasta. Na Górę.
– Jesteś pewien, że zostaniesz tam przyjęty?
– Wszystkie były u mnie w domu. Teraz ja ich odwiedzę.
– Wiem, że byłeś w Niego z wizytą. Co on ci powiedział?
– Powiedział: dlaczego do mnie przyszedłeś? Widzisz więcej i dalej niż ja. I, jeśli tego nie widzisz, to ciesz się. Bo chętnie bym nie widział, nie mógł i nie wiedział tego, co widzę, mogę i wiem..
– A ty co?
– A ja się cieszę..
Wstał i usiadł na kłodzie naprzeciw. Czarownica podniosła głowę:
– Nie próbuj – nie pokażę ci.
– Co dokładnie?
– Nie zobaczysz mojej twarzy.
– Cóż, nie, to nie. A wszystko inne?
– Dlaczego chodzisz nocą, a śpisz w dzień?
– Łatwiej wybrać miejsce, gdzie wiatr nie wieje z mojej strony.
– Jesteś pewien, że chcesz mnie zobaczyć?
– Jeśli nie masz sto dwadzieścia trzy lata.
– Wiesz, że będę ostatnią, z którą będzie seks?
– Czytałem ten wpis. Tam nie było żadnego słowa, że to będzie tylko jeden raz.
Czarownica odwróciła się w prawo, szukając czegoś po drugiej stronie kłody. Jej lewa ręka z manicure w kolorze mięty, obnażyła się do łokcia. Ręka wyglądała nu bardzo wspaniale. A noga owinięta płaszczem była fantastyczna.
– Umiesz – powiedział z uśmiechem – ale co jest pod tym płaszczem?
– Nic – jak lubisz – odwróciła się, trzymając w dłoni sękaty patyk.
– Cóż, wielki szacunek za to…
– Opowiedz mi o tym weselu.
– Masz na myśli ślub córki „króla fornirowanego”?
– Dokładnie to.
– Jeśli zrobisz herbatę.
– Właśnie to i robię – Czarownica wstała i patykiem wyjęła z węgla czarny kociołek – zioła zbierano na łące Zembroni. Pasuje ci to?
Leżał z zamkniętymi oczami. Leżał i podobało mu się. Było to twarde łóżko dziadka, przykryte kraciastym kocem. Słońce świeciło przez małe okienko prosto w jego twarz. A on leżał na tym kocu, nie otwierając oczu. Było mu dobrze, przytulnie i – poczucie absolutnego spokoju. Miał wtedy około pięciu lat i jeszcze nie słyszał słowa problem. Łóżko było twarde, ale innych dziadek po prostu nie przyznawał, a on bardzo kochał to łóżko dziadka. Dawało mu to siłę, której jeszcze nie rozumiał. Drzwi skrzypnęły i on otworzył oczy.
Słońce naprawdę mu świeciło, ale nie było ani okna, ani łóżka. W miejscu, gdzie wczoraj siedziała Czarownica, teraz z szeroko rozpostartymi skrzydłami siedziała lśniąca czarna wrona. Siedziała i dziobem podrzucała małą oszronioną kopertę w kolorze cyklamenu.
A on leżał na tej samej nocnej kłodzie z rękami wepchniętymi pod fałdy kurtki z kawałkiem grubej gałęzi pod głową.
– Ogrzewasz skrzydła? – zwrócił się do wrony – słusznie. Chociaż… teraz – Full Moon jest naszym Słońcem…
Usiadł na kłodzie, opuścił bose nogi w rosę i wziął kopertę:
„Mój brutalny macho, niespodziewanie dla mnie, zasnął? Aj-jaj-jaj.. Nie budziłam cię. Woda w studni jest czysta, kawa nie jest zatruta. Lubisz kawę z puszki na węglu – to też jest czysta. Przepraszam – biznes. Do zobaczenia wieczorem w chałupce. Jeśli ci to odpowiada. Przypominam ci – herbatkę ja zrobiłam, ty o weselu nie powiedział”
Wrona czyściła sobie pióra i najwyraźniej nigdzie się nie spieszyła. Włożył rękę do apteczki na pasu – nie było torebki z koksem. Była notatka. Pięknym pismem kaligraficznym:
“Razem wieczorem – za twoją zgodą…”
– Teraz będę nazywać ją Alicją. Za twoją zgodą oczywiście – zwrócił się do wrony i zapalił papierosa. Wrona nie miała nic przeciwko – chcesz Alicją, niech będzie Alicją..
***
Muzycy bardzo dobrze grali i bawiliśmy się luks..
Muzycy właściwie nie grali. Kiedy zgasło światło, on leżał na sofie w swoim gabiniecie. Zadzwonił telefon. Dzwoniła Vika – administratorka „Kobiety z Motorem”:
– Czy jesteś u siebie? Uważaj, tam pali się podstacja transformatorowa.
– Co się pali?
– Wyjrzyj przez okno.
Okna były wysoko i musiał stać na oparciu sofy. Podstacja transformatorowa płonęła jasnym, wysokim płomieniem. Po prawej stronie, na parkingu dla gości, płonęły równie jasno dwa samochody. Benzyna dobrze się pali. Zeskoczył na podłogę i wybrał numer:
– Vitalik, za ile możesz mi przysłać swój generator? “Kobieta puszczalska” się pali. Mocno się pali. Tak. Trenier się bawi w Super Mario. Trzeba, stary – bo mam tutaj znakomite galicyjske wesele. Gdzieś ponad trzysta osób. Cała elita. Trzydzieści kilogramów złota i brylantów w całkowitej ciemności. Dwie godziny? To już z podłączeniem? OK. Dziękuję. Czekam. Przyjdź jutro na kawę.
Telefon zadzwonił ponownie:
– Kelnerzy stawiają świece. Dzwonię do Ministerstwa Sytuacji Nadzwyczajnych – nikt nie odbiera telefonu. Sobota.. Wieczór…
– Vika, zajmuj się klientami. Potężny zielony pojazd wojskowy już do nas jedzie.
***
Rozejrzał się dookoła, wstał z kłody i poszedł wąską ścieżką do kaliny – jeśli jest tu studnia, to najprawdopodobniej pod nią.
Szedł, a żołędziowe kapelusze przyjemnie kłuli jego bose stopy. Idąc ścieżką, zdjął kurtkę, która spadła prosto na ziemię. Za nią – to samo z koszulą..
Pewnego dnia, obudził się u siebie na czwartym piętrze, i zobaczył, jak wczoraj wchodził. Ślad jego ubrania ciągnął się od drzwi wejściowych do łóżka. Na podłodze w korytarzu leżały buty, za nimi skarpetki, potem dżinsy, a już przy łóżku w pokoju była koszula. Wtedy prosto śmiał się, a potem to stało zwykłym.
Ciało nabrało się energii. Wczorajsza herbata naprawdę nie była całkiem prosta. Studnia była dokładnie tam, gdzie myślał. Płytka – na pół metra, wymoszczona kołem gładkimi kamieniami. A nad nią krzak kaliny. Nieopodal stało drewniane wiaderko z bardzo delikatnie wyrzeźbionymi literami: M&M..
W głowie błysnęły wspomnienia. Obuchów nocą.. do połowy schowane za wysokim parkanem, duży, ciemny dom.. Dom wyróżniający się na tle innych. Full Moon na ledwie zachmurzonym niebie. Dalej piwnica, świece, leżanka lekarska, dwudziestopięcioletni Chivas Regal..
– Ale ten kubek się stłukł – powiedział sobie – chociaż nie było to tak dawno temu, wciąż się stłukł…
Jeśli jest coś na świecie, o czym można powiedzieć, że jest najsmaczniejsze, to jest to jedyna rzecz – woda. Pod warunkiem, że ta woda jest prawdziwa. Woda w studni była prawdziwa. Delektował się smakiem powoli i długo. Potem odstawił wiaderko i usiadł na pobliskiej miniaturowej ławce. Papierosy leżały gdzieś razem z kurtką, więc po prostu siedział, wdychając leśne powietrze.
Naprzeciwko na czterech słupach stała czarna plastikowa beczka z kranem i szeroką deszczownicą marki Hansgrohe. Na półce jednego słupa błyszczała różowo-perłowym płynem duża szklana butelka.
– Szampon? Naprawdę? Wow.. – powiedział z uśmiechem i zaczął zdejmować dżinsy. Woda w tym prysznicu w środku lasu jeszcze się nie ogrzała, ale wcale i nie było w tym potrzeby. Była też prawdziwa i ciało to czuło. Stał pod strumieniami zimnej wody, nie spiesząc się, wychodzić do ręcznika. Poza tym, nie było tam ręcznika w ogóle. Service nie powiódł się.
Godzinę później siedział na rozłożonej na ziemi kurtce. Pił kawę z papierosem i patrzył, jak wiatr suszy mu dżinsy, koszulę i skarpetki. Tak – kawa z papierosem jest bardzo smacznie. Ale tylko prawdziwa woda jest najsmaczniejsza.
Wiosenny las ćwierkał na wszystkie boki. Leśna droga była dobrze wydeptana i płaska. Z przodu było widać prześwit dużej leśnej polanę. Po przejściu trochę dalej nagle zobaczył leżącego na ziemi mężczyznę. Automatycznie zrobił krok w lewo od ścieżki i i schował się za krzakiem jeżyny. Mężczyzna leżał po prawej stronie ścieżki. Czarne wąskie kozaki, czarne spodnie do jazdy konnej, przepasane szerokim płóciennym paskiem, olśniewająco biała koszula z szerokimi rękawami i czarna rozpięta kamizelka. Twarz miał zasłoniętą czarnym cygańskim kapeluszem. Jego ręce leżały na trawie. Na prawej błyszczała platynowa bransoletka.
– Nawet tak jest – uśmiechnął się i ponownie wyszedł na ścieżkę. Zbliżył się, stąpając miękko. Głowa mężczyzny leżała na czymś w ciemnozielonej torbie – shopper.
– Symon? Jak to jest..? Na mnie czekasz?
– Nie – po prostu się położył.
– To znaczy że dla ludzkości nie wszystko jeszcze stracone?
– To znaczy nie.
– A tutaj, co?
Mężczyzna usiadł i spojrzał na niego. Oczy były takie same jak wcześniej – bez źrenic, tylko dwa czarne szerokie kółka na śnieżnobiałym tle:
– Przywiozłem pakunek dla Alice.
– Dostałeś pracę jako kurier w “Glovo”? A gdzie twój rower?
– Słyszałem, że zdobyłeś biegłości w poznaniu.
– Już nie mam gdzie składać.
– Jesteś szczęśliwy?
– Powiedz mi, jak to stracić, będę szczęśliwy.
– Powiem ci – nie masz wariantów.
– Czy naprawdę ma na imię Alice?
– Ostatnio tak.
– Po prostu żartowałem przez te notatki poranne – co, gdzie i jak…
– A ona to spodobała. Tak z ciekawości – po co kręcisz jej głowę?
– Symon, jesteś facetem, który wie wszystko, to nie możesz nie wiedzieć, że nigdy nikomu niczego nie obiecuję. I nigdy nikomu się nie narzucam.
– To są twoje problemy, jakoś je ominę. Można?
Symon podniósł z trawy swoje czarne okulary i założył je. Wyjął papierosy z kieszeni kamizelki.
– Zapalimy?
– No – w okularach znów wyglądasz jak człowiek.
– Podróżujesz z daleka?
– Jest takie miasteczko Bełz. I i jest blisko niego..
– Wiem o co chodzi.
Na ścieżkę wylądowała wrona. Spojrzała na mężczyzn, odsunęła się o kilka metrów i przechyliła głowę na bok, udając zainteresowanie żołędziem na ścieżce.
– O, to jest moja prawdziwa przyjaciółka. Widzisz – podsłuchuje. Brawo, mała.. A ty? Na ile czasu tutaj?
– Mam jeszcze jedną sprawę do zrobienia. Gdzieś w pobliżu musi być opuszczona synagoga.
– Taka z sześciennym kamieniem pośrodku i bez sufitu?
– Dokładnie tak.
– A na kamieniu leży izraelska przeciwpiechotna „Claymore nr 6” w opakowaniu prezentowym?
– Czy wiesz, że jest sterowana zdalnie?
– Wiem o jej promieniu działania. Dlatego kontrolowałem odległość tak, aby ten z pilotem nie wyszedł poza promień urażenia. Próbował, ale mu się nie udało.
– Widziałeś go?
– Konturem. Starał się być niewidzialny. Też mu się nie udało – łapałem go banalnie po chodzie. I dobrze się przy tym bawiłem.
– Pokażesz mi drogę tam?
– To jest łatwe.
– A sam dokąd idziesz?
– Teraz do środku tej polany. Chyba prześpię się tam przez kilka godzin.
– Nazywa się Psherva. Tam jest fajne miejsce obok źródła. Orientyrem jest drzewo. Zobaczysz – jest tam jedyne. Woda w źródle jest prawdziwa, bez chaosu. Miejsce też. Do zobaczenia.
– Witaj Alicję. Powiedz jej, że jestem wdzięczny.
– Już jej nie zobaczę. Teraz interesuje mnie ta synagoga..
– Wtedy – fartu, Stary.
– I tobie powodzenia..
Księżyc zalewał las białym, matowym światłem. Płomienie ogniska zobaczył jeszcze za sto metrów. Było wysokie i dobrze oświetlało chałupkę, która ładnie wyglądała porośnięta mchem. Było widać drzwi, szeroko otwarte do środka i małe okienko z boku od nich.
Wszedł na werandę. Duży owczarek leżał w pobliżu wejścia, kładąc głowę na łapach.
– Cześć, Grey. Czy mogę przejść?
Nie zmieniając wyrazu oczu, pies figlarnie kilka razy uderzył ogonem w podłogę.
– Dziękuję, stary. Ale nie będziemy teraz biegać dookoła chaty – przeczesał sierść psa między uszami i wszedł przez otwarte drzwi.
Czarownica, w czarnych „Ray-Ban Aviator”, siedziała przy stole naprzeciwko wejścia.
***
Zadzwonił telefon. Spojrzał na monitor – Milena.
– Cześć.
– Proszę podejdź do mnie.
– Będę za chwile.
Wiedział, gdzie ona jest. Jak zawsze – przy narożnym stoliku na drugim piętrze holu.
Zwabiała go od pierwszego spotkania i z pewnością to zauważył. Udawał, że nie widzi tego i nie przechodził z nię na ty. Ale spotkania przy tym stole i „omawianie planów” odbywały się tam regularnie co wieczór. Teraz siedziała sama. Była ledwo widoczna w świetle świec z pierwszego piętra. Wzdłuż lady barowej świeciły się świece, a ona w sukni wieczorowej z odkrytymi plecami siedziała na wpół odwrócona w stronę holu i nerwowo paliła, modnie trzymając papierosa w długich palcach. Do wejścia głównego podjechała laweta, a przez okno na jej włosach błysnęło pomarańczowe światło migającej latarni.
– Salon chyba anulował dzisiaj wszystkie zamówienia – pomyślał oceniając – fryzura była wspaniała i wyrafinowana w stylu.
– Czyje samochody spłonęły?
– Nie wiem. Oficjalnie parking nie jest nasz. To będzie problem miasta.
– To moi goście.
– Mówiłem ci, że to wesele to głupi pomysł.
– Nie myślałam, że odważy się tak wystąpić przeciwko wszystkim. To już nie jest po mnie cios. Podniósł rękę…
– Po próbie podpalenia pełnej sali, po tym, jak już osiem razy zmieniałem zalany rtęcią linoleum. Nie odważy się? A dlaczego mu się nie odważyć? To jego bawi.
– Rtęć przynosi ktoś z personelu.
– To kolejne pytanie. A teraz..
– A teraz jestem zhańbiona.
– Z łatwością zwrócimy to w wygodnym dla nas kierunku. Wiem co i jak zrobić.
– W ogóle nie żal ci ludzi?
– Po co ich żałować? Dla gości to show, o jakim nawet nie śnili. Nawet nie wiem, czy gdybym chciał, zrobiłbym coś podobnego. Dla panny młodej to przygoda, o której będzie mogła opowiadać przez całe życie.
– Widziałeś ją?
– Tak. Siedzi z koleżankami w różowym pokoju VIP. Wszystkie się śmieją. Szkoda mi jej taty. Jako ojca go rozumiem, ale – gdy jesteś dorosły, to powinien wiedzieć, że za paradę zawsze zapłacisz. I w ogóle, ja myślałem, że jesteś w domu dawno. A Pietrowicz gdzie?
– Powiedział mi, że te wszystkie są moje problemy i uciekł do domu, kondom trykotowy.
On był podczas ostatniej wspólnej kłótni Mileny z Trenierem. Wtedy siedzieli z nią przy stoliku pod oknem w restauracji, popijali koniak i leniwie bawili się słowami. Podszedł Trenier. Był zdenerwowany. Wszystko zaczęło się od niewinnych szpilek w obie strony. Potem powiedział coś w stylu – a moja teściowa jest naprawdę piękna, nie? W tym czasie za oknem na scenie tańczyła Alyona Puma. Przez chwilę patrzył, jak tańczy, a potem znów zwrócił się do Mileny: a ty mogłabyś założyć kostium striptizerki? Co powiesz na to? Milena zmrużyła oczy – niech mnie przyniosą. Przynieśli. Wyszła z nim w drzwi kasyna. Wróciła po pięciu minutach. MC, której powiedział przynieść ten kostium, miała poczucie humoru – przyniosła taki, którego prawie nie było. Kilka taśm i po wszystkim. Wyjście w kostiumie było znakomite. Kelnerka nawet upuściła tacę. Ona w swoich najbardziej niezwykłych snach nie widziała nic takiego – zobaczyć właścicielkę zakładu w takim obrazie..
Milena wiedziała, jak wygląda. Podeszła i usiadła przy stole jako Królowa.
– Dziesięć ton greensów z ciebie – zwróciła swoją królewską twarz do Treniera.
– Nie za dużo?
W tym stylu – słowo w słowo dialog zakończył się niezbyt dobrze:
– Pójdziesz żebrać u mnie z torbą!!!
– Kochanie, nie bierz na siebie więcej niż możesz udźwignąć…
Proces był zabawny. Był na nim jako świadek. Sędzią był znany w niedalekiej przyszłości „kolędnik”.
Sala sądowa była podzielona wąskim przejściem na dwa sektory. Na końcu przejścia, naprzeciwko sędziego, znajdował się trybun z mikrofonem. Grupa wsparcia Mileny siedziała w lewym sektorze, „modni” mieszczanie zainteresowani sensacją zasiedli w drugim.
Wyrokodawca wezwał Treniera. On wszedł ubrany – cały na biało i podszedł do mikrofonu:
– Wszyscy się tu dobrze znamy i dlatego sugeruję, żeby wszyscy mówili tylko prawdę taką, jaka jest. Wszyscy wiecie, jak bardzo kocham córkę pani Mileny. Czasem chyba nawet bardziej niż pierogi, które co niedzielę robi dla mnie pani Milena. Ale ostatnio wydarzyła się tragedia. Byłem w łazience, a ona weszła i zobaczyła mnie nago. Od tego czasu jej molestowanie seksualne nie ustało ani na chwilę. Nawet teraz jestem tutaj z ochroną, bo może mnie zaatakować na korytarzu, żeby zgwałcić..
„Kolędnik” docenił humor i bez zmiany wyrazu twarzy kontynuował sesję sądową.
Prawnik Treniera wezwał jego:
– Jak myślisz, kto jest właścicielem „Kobiety z Motorem”?
– Pani Milena.
– Czy widziałeś dokumenty własności? Pokazano ci je?
– Nie.
– Więc nie możesz tego utwierdzać?
– Mogę.
– Bazując na czym?
– Powiedz mi, czy to sędzia?
– Bez wątpienia.
– On też nie pokazał mi swojego dowodu osobistego, ale wszyscy tu rozumiemy, że jest sędzią..
Nie chciał z nią dyskutować o stopniu kobiecości jej męża, więc zmienił temat:
– Może też do domu? Wezwać samochód?
– W głowie mi szumie, ale zostanę. Pierogi mu robiłam – kurwa, no to już koniec. Posłuchaj – żebym nie siedziała tam sama jak sierota – pójdziesz ze mną. Zastąp dziś mojego męża. A on teraz pójdę u mnie żebrać z torbą i w czerwonych majteczkach na gołe ciało.
Pietrowicz miał ciekawy akcent. Nie interesowało go absolutnie nic. Z wyjątkiem markowych ubrań i wódki. Najlepiej opisał Pietrowicza ich kierowca. Kiedyś zadzwonił do niego:
– Jak tam sprawy w pałacu? Kiedy was czekać tutaj?
– Nie wiem. Szukają Pietrowicza.
– A gdzie on jest?
– Wziął butelkę wódki z lodówki, patyk kiełbasy “moskiewskiej”, skopał Rexowi tyłek i poszedł do lasu po filozofię.
Potem ponownie spotkał kierowcę, dziesięć lat po tym wszystkim. I znowu charakterystyka jest jasna i wyraźna, jak cholera:
– Cześć, stary. Jak się masz? Jak tam wszyscy?
– Zostawiłem ją.
– I dlaczego? Byliście bliscy jak krewni, prawie…
– Krewni? Wiesz, co ta suka mi powiedziała? Mówi, że musimy zbudować przybudówkę w kącie przy bramie. Znajdź kogoś, kto by to zrobił.
– A ty jej co na to?
– Mówię – a po co ona tam?
– A ona?
– Mówi – będziesz tam mieszkał z żoną. I do pracy jest blisko, i we wszystkich bogatych domach chamam, również osobom należącym do niższej kasty społecznej pasuje mieszkać na terytorium domu…
– A ty co?
– Powiedziałem jej wszystko – i co ja myślę o niej, i o przybudówce, i osobliwie o osobach należących do niższej kasty społecznej…
Kiedy włączyli się światła, „fornir-couturier” zamarł na kilka sekund na środku parkietu z rękami uniesionymi przed siebie. Wcześniej przez dwie godziny próbował zabawiać pozostałych gości. “Zabawiał” dokładnie tak, jak rozumiał słowo zabawa. Kiedy światło ponownie się zapaliło, jedyne, co mógł zrobić, to dotrzeć do baru na watowanych nogach. Podszedł, niezgrabnie usiadł na wysokim taburecie, położył rękę na ladę barowej, opuścił na nie głowę i zapłakał. Głośno, histerycznie – plecy się trzęsły, i wszystko to w kompletnej ciszy. Apoteoza. Owacje.
Przy jej stole nie było miejsca. Stał obok niej jak idiota. Oczywiście wszyscy na niego patrzyli, ale bycie programem pokazowym nie było dzisiaj częścią jego planów. To go naprawdę wkurzyło.
Zagrała muzyka. Jedna z gości poszedła do tańca. I on usiadł na jej miejscu. Milena się trzęsła. Jej twarz pobladła i było jasne, że podjęła decyzję.
– Powiedz tam, żeby wyłączyli muzykę – muszę wszystkim coś powiedzieć.
– Nie tu i nie teraz.
– Tu i teraz.
– Nie widzisz, że wszyscy na to czekają?
– Mam to w dupie.
– Wyjdźmy – wziął ją za łokieć i poprowadził w stronę swojego gabinetu, uśmiechając się po drodze do znajomych. Tak się złożyło, że pod drzwiami gabinetu stał pijany generał urzędu podatkowego, który bardzo potrzebował im coś powiedzieć. Za rękaw marynarki odciągnął na bok rękę generała, otworzył drzwi i wpuścił Milenę do środka. Odwrócił głowę do generała – za godzinę w tym samym miejscu i wtedy wszystko opowiesz. Wszedł do gabinetu i zamknął drzwi. Było ciemno – przekręcił przełącznik. Siedziała na kanapie na końcu gabinetu. Kanapa była niska i czuła się niekomfortowo w butach na obcasie.
– Na co sobie pozwalasz?
– Twoja przemowa tylko cię zaszkodzi teraz.
– To niech weźmie karabin maszynowy i mnie zastrzeli do kurwy mamy…
Jej napad histeryczny był bliski. To by zajęło dużo czasu. Nie miał ochoty tu siedzieć przez kolejne kilka godzin. Podszedł do niej. Siedziała z łokciami opartymi na kolanach. Stanął nad nią, szeroko rozstawiając nogi:
– Nigdzie teraz nie idziesz.
– Kim jesteś?!!!
Krótkim niewidzialnym ruchem uderzył ją w policzek.
W ułamku sekundy – Szok!!! Eksplozja oburzenia!!.. Potem długie spojrzenie i opuszczone oczy..
Bez słów rozpiął zipper dżinsów..
Godzinę później podeszła do wysokiego, pełnościennego lustra i poprawiła sukienkę. Fryzura nie podlegała już naprawie:
– Zadzwoń po taksówkę. pojadę sama. Nie musisz mnie odprowadzać – to niebezpiecznie..
***
Czarownica w krótkiej dżinsowej spódniczce, cyklamenowej bluzce, takich samych cyklamenowych sandałach siedziała przy stoliku. Czarne „Ray-Ban Aviator” zasłaniały jej oczy. Siedziała przodem do wejścia. Na stole stała butelka „Delamain” HO, mały pakietyk z białym proszkiem, paczka „Karat-4” i dwie niskie szklanki.
Siedziała ze skrzyżowanymi nogami. Nogi były atletycznie silne i muskularne. Takie zawsze go wzbudzali – zawsze i wszędzie.
Przysunął niskie krzesło bliżej i usiadł naprzeciwko.
Czarownica paliła, powoli wypuszczając dym. Potem spojrzała na niego:
– Nie widzieliście się więcej?
– Za kilka dni, teraz w jej biurze.
– Co ona powiedziała?
– Czy wrócisz, gdy rozwiążę ten problem?
– A ty?
– Powiedziałem jej – czy przeczytam o tym w gazecie? Potem dodał – wrócę, nawet jeśli go nie rozwiążesz.
– I nie wrócił?
– Nie było już do kogo. I nikt tego nie potrzebował. Dlaczego tobie ta historia?
– Widziałam wszystko. Klaps też.
– Kamery w gabinecie są zawsze zasłonięte.
– Jestem czarownicą. Widziałam wszystko przez okno.
– Może te samochody ty też podpaliłaś?
– Chciałam ci powiedzieć.. Wyglądasz jak idiota. Masz szczęście, ponieważ ten, który cię chroni, jest bardzo silny.
– Wiesz, dlaczego jestem silniejszy? Ponieważ, w przeciwieństwie do ciebie, wiem, kim on jest.
Znajomym mu gestem rozpięła dwa górne guziki bluzki. Wstał z krzesła, aby wziąć zapałki i zauważył smartfon na stole.
Zapalił papierosa, usiadł. Czarownica postawiła obie nogi na ziemi, opierając się o podłogę wysokimi obcasami. Wydawało mu się, że odstęp między jej kolanami się zwiększa. Wyciągnął telefon, przejrzał kontakty, znalazł ten, którego potrzebował i wysłał SMS-a:
– Szerszej..
Telefon na stole rozświetlił się zielonym ekranem – to była ona. Czarownica zerknęła na monitor. Demonstracyjnie przeniósł wzrok na jej kolana. Trochę się rozeszli.
– Jeszcze szerzej – wysłał nowego SMS-a. Jej kolana rozłożyły się szerzej.
– Jeszcze.. – powiedział..
Obudziła go głośna sójka wrzeszcząca na cały las po znalezieniu żołędzia pod dębem Czarodziejka leżała twarzą do ściany. Podziwiał jej opalone plecy. Potem cicho wstał z łóżka i wyszedł na werandę. Było świeże i przytulne. Może kiedyś tu zamieszkać – pomyślał, patrząc na poranny las. Potem zapalił i przykucnął, zginając nogi w kolanach i balansując na palcach.
– Dzień dobry..
Granatowy płaszcz był przepasany paskiem, aby nie sięgał do ziemi. Czarodziejka znów była bosa i znów bez twarzy.
– Nawzajem..
– A jakie były twoje relacje z Trenierem? – zapytała i położyła na poręczy dwa papierowe kubeczki.
– Kawa? Jesteś prawdziwą Czarodziejką z wielką literą C. Jakie relacje? żadnych. On próbował zrozumieć sens mojego życia. Nie udało mu się. To wszystko. Znajomy powiedział kiedyś – nie miej z nim żadnych wspólnych spraw, on szuka śmierci. A kto szuka, ten znajdzie? – Zapytałem. Spójrz na niego, już go znalazła, śledzi go uważnie… nie widzisz jej? – dodał wtedy znajomy.
– Dlaczego został nazwany Trenierem?
– Nie wiem. Tak nazywali go chłopcy – próbował wszystkim powiedzieć, co jest dobre i co należy robić.
– Gdzie on teraz jest?
– Na Cmentarzu Sowskim.
– Ten, którego nazywasz znajomym, jest teraz w lesie na trawersie Ostrog – Izyaslav.
– Sam czy z chłopakami?
– Sam. Zostawili go tam, a sami poszli w stronę Umanu.
– Do grobu cadyka z wizytą?
– Wciąż nie wiedzą, dokąd pójdą. Na razie po prostu idą, wybierając miejsca, na których ich zdaniem nie ma min.
– Może im się uda.
– Bądź ostrożny. Kto wie, co wiedzieli te aramejczycy, kiedy dokonywali tego wpisu w księdze.
– Dobrze ci było?
– Tak.
– No to niech idą lasem.
– Do grobu cadyka z wizytą?
– Tak. Ale ostrożnie – niech pamiętają o minach przeciwpiechotnych, osobliwie „Claymore nr 6”.
– Z pilotem sterowania?
– Tak. I w zielonym pudełku, owiniętym kolorową prezentową wstążką
– Jesteś naprawdę szalony.
– Wyluzuj – mam znajomego aramejczyka – będę miał okazję, zapytam, co wiedzieli. Jesteś Fajna..
– Wrócisz kiedyś?
– Wrócę, nawet jeśli już tego nie będziesz potrzebowała.
– Napić się kawy?
– Lubię kawę.
– Będę czekać..
– Skąd masz jej kartę SIM?
– Jak wrócisz, to ci powiem.
– Bye bye, Mała – Czeka na mnie Droga.
– Postaram się być na Górze, kiedy będziesz tam..
&&&&&&&&&&&&&&&&&&&
Майк Новосад. “Хіпстер..” Видавництво “EuropeLiberal..” 2021.
В інтернет магазині“Книгарня Є”
Київ:
вул. Толстого,1
вул. Лисенка,3
вул. Спаська,5
(“Книгарня Є”)
Львів:
проспект Шевченка, 8 (Книгарня НТШ)
проспект Свободи, 7
пл. Міцкевича, 1 (готель ”Жорж”)
проспект Шевченка, 8
вул.Стрийська,30 ТРЦ “King Cross Leopolis”
(“Книгарня Є”)
вул. Федорова, 4 (“Книгарня на Федорова”)
вул. Володимира Великого, 34. Центр української книги.
пл. Ринок, 3 “Книгарня #1”
Майк Новосад. “M&M, або Хроніки Семи Перпендикулярних Ліній..”Видавництво “EuropeLiberal..” 2020.
Придбати можна на офіційному сайті видавництва..
В інтернет магазині“КнигарняЄ”
Не подобається електронна комерція? Можна в звичних книгарнях:
Київ:
вул. Толстого,1
вул. Лисенка,3
вул. Спаська,5
(“Книгарня Є”)
Львів:
проспект Шевченка, 8 (Книгарня НТШ)
проспект Свободи, 7
пл. Міцкевича, 1 (готель ”Жорж”)
проспект Шевченка, 8
вул.Стрийська,30 ТРЦ “King Cross Leopolis”
(“Книгарня Є”)
вул. Федорова, 4 (“Книгарня на Федорова”)
вул. Володимира Великого, 34. Центр української книги.
пл. Ринок, 3 “Книгарня #1